Wychowałam pięciu synów. Dziś mogę liczyć tylko na sąsiadkę… Z cyklu „Kobiece historie mają moc”
Tagi:
Dzieciom oddałam całe swoje życie. Wychowywałam je samotnie. Mąż zmarł, gdy były małe, a ja – pomimo że byłam młoda – nie związałam się już z nikim. Chciałam skupić się na dzieciach i tak też zrobiłam.
Opieka nad pięcioma synami była ponad moje siły. Chłopcy sprawiali dużo trudności, nie chcieli się uczyć, często wdawali się w bójki z rówieśnikami. Rywalizowali też między sobą, co strasznie mnie denerwowało. Z perspektywy czasu widzę, że brakowało im męskiej ręki.
Samotne rodzicielstwo zupełnie pozbawiło mnie własnej tożsamości i kobiecości. Grałam siłaczkę, a w głębi serca byłam rozdarta na milion kawałków. Chodziłam do pracy, a po niej jeszcze dorabiałam do pensji, by niczego im nie brakło. Chciałam im dać wszystko, co najlepsze, aby wyrośli na porządnych ludzi.
Kiedy założyli własne rodziny, nie miałam już dla kogo być silna. Wpadłam w rozpacz. Bez synów – bez wizji na życie, bez celów […]. Całe życie kręciło się wokół nich. Jak każda matka liczyłam, że ten układ działa w obie strony. Niestety, synowie szybko o mnie zapomnieli. Mieszkając z dala od nich, czułam się zapomniana.
Trudno opisać to rozczarowanie, ale zrozumie je z pewnością każda matka. Matka, która rodzi w bólu, wychowuje sama, oddałaby swoim dzieciom ostatni kawałek chleba, całe swoje życie i miłość – całą siebie. Być może moja matczyna miłość była ślepa i naiwna?
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Na krótko przed świętami złamałam nogę. Synowie od razu zjawili się u mnie i wspólnie spędziliśmy tydzień. Ach, co to były za chwile! Znów miałam ich przy sobie. W święta przyjechały również moje synowe i wnuk. Dom znów tętnił życiem.
Rodzinna sielanka nie trwała długo. Synowie pokłócili się o to, kto będzie się mną teraz opiekował. A przecież złamana noga nie była dla mnie aż tak wielkim problemem! Ich to jednak przerosło. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że teraz nie jestem im po prostu potrzebna. Moje serce pękło…
Czując się ciężarem zdecydowałam, że nie potrzebuję wcale ich pomocy. Zaraz po świętach odprawiłam ich do swoich domów i postanowiłam sama o siebie dbać. Zdziwili się, ale nie protestowali. Każdy z nich wracał do swoich spraw. Mnie na liście tych obowiązków jednak nie było. Czyżby żaden z pięciu synów nie odwzajemnił mojego uczucia?
Myśl o tej nieodwzajemnionej miłości strasznie mnie gnębiła. Dużo bardziej niż moja nieszczęsna noga. Ona szybko wróciła do formy, serce potrzebowało znacznie więcej czasu. A czas płynął jak moje łzy. Samotnie przytulałam głowę do szyby, a w jej odbiciu widziałam siebie. Czy ta stara kobieta z dwiema głębokimi bruzdami na twarzy to jeszcze ja?
Moje rozmyślania przerwała nagle sąsiadka. Długo dzwoniła domofonem, widocznie wiedziała, że niesprawna jeszcze zupełnie noga nie pozwala mi na szybkie ruchy. Przyniosła ciasto i bez pytania weszła do mieszkania. Czułam się niezręcznie i dziwnie. Ukradkiem wycierałam resztki łez, by znów się nimi zalać.
– Mąż nas zostawił – wybuchła płaczem Karolina, moja sąsiadka. – Może popłaczemy razem?
Nikt mnie tak nigdy nie zaskoczył. Jednak widziała moje łzy, jednak widziała moją samotność.
Jednak nie jestem sama ze swoim cierpieniem… W myślach zadawałam sobie setki pytań. Po co przyszła? Cóż ja mogłam tu pomóc? Jak ona mogła pomóc mi?
A jednak…
Odtąd codziennie była u mnie. Piłyśmy kawę, płakaliśmy, wspominaliśmy dobre czasy. Pomimo różnicy wieku, dogadywałyśmy się świetnie. Dziś nie wyobrażam sobie bez niej życia. Zupełnie jakby stała się moją przybraną córką.
Przy sąsiadce zrozumiałam, że największą wartością jest bliskość. Skupieni na zarabianiu pieniędzy, zapominamy o ofiarowaniu najbliższym swego czasu. To był właśnie mój błąd! Samotnie wychowując synów, harowałam jak wół, by niczego im nie zabrakło. Teraz dla nich praca i pieniądze są najważniejsze. Nie dałam im swojej bliskości – już nie starczyło mi sił. Nie nauczyłam ich tego i teraz nie mogę od nich tego oczekiwać. Zrozumiałam też, że nie mogę w sobie trzymać żalu. To uczucie niszczyło mnie od środka.
Sąsiedzkie szlochanie nie trwało długo. Dziś już dużo się śmiejemy, chodzimy razem na spacery. Syn Karoliny nauczył mnie obsługi komputera, przez to mam kontakt z synami teraz znacznie częściej. […] Życie nauczyło mnie, że na rodzinie świat się nie kończy. Można cieszyć się każdym dniem, gdy ma się obok życzliwych ludzi. Ja mam to szczęście!
Fot. Frepik.com
dr Barbara Górnicka-Naszkiewicz
Kwiecień 16, 2022
Komentarze